sobota, 21 listopada 2009

Nie dotykając dna

Dzisiaj już wiem, że ilość bolesnych zdarzeń,
zdecydowanie przeważa nad tym, co w życiu przyjemne.
Gdzie nie ma dosłowności, budzi się wyobraźnia.
Czasem na tyle skutecznie, że widzi więcej niż jest.

Ciało pamięta wszystko. Gromadzi wszystkie historie,
ma swoją mądrość, znajdzie ruch, który nie będzie bolał.
Wyłączy funkcję ?; muszę, włączy ?; chcę, potrzebuję.

Dlatego rozglądam się za wiosną - zielony to kolor nadziei.
Droga do nieba jest kręta i wyboista. Zmusza do schodzenia
na pobocza i błądzenia po omacku.

Raz po raz pęka żółtymi ranami, z których z sykiem uchodzą
pachnące siarką kłęby dymu. Później z łatwością robimy szpagat.
Poczucie rytmu układa niebieskie choreografie.
Trochę to jednak trwa, nim zgrzebne przeistoczy się w jedwabiste.

Pachnący moment

Jak wiele trzeba powiedzieć
by ukryć milczenie
nieme słowa
zestawić w magicznym szyku
wskrzesić

Mały człowiek o smutnych oczach
z wiecznym piórem
i palcami brudnymi od atramentu
skinął tylko znikając z pola widzenia

Pstrolistny krzew otulony pajęczyną
zafalował jaśminem

Broszka

Przysiadła na szyi biedroneczka
niechcący poczułam zapach
dziwne że w tym samym momencie
las też
westchnął o zwiędłe liście.

Umilkły stawy i parkan z trzciny
żegnaj jęknęły żurawie
dzika jabłonka sypnęła drobne
jak łzy spadały na skałę

Zebrałam prawie pół fartucha
tak jak przed laty babcia

Zapięła płaszcz na ostatni guzik
sprawdziła zawartość torebki
lekko przeszła na drugą stronę
o tam
płynie warkocz jej śliczny

Bez patrzenia w oczy

Mleczna droga wznosi się łukiem
z pogrążonego w milczeniu morza.
Lekka bryza utula i koi.
O północy gwiazdy zwolniły bieg.
Słychać, jak przez sen wzdychają delfiny.

W pustych kątach, lalki marzą obłokiem kurzu.
Za spotniałymi oknami oczy kleją się od piołunu.
Każda miłość to tworzenie siebie na nowo.

Powykręcane jęzory wybiegły daleko,
woda zwinęła się w sobie.
Każdym słowem wyżej - lekka i wolna od bólu.

Caffe Greco

Na pluszowych kanapach
pośród sepiowych fotografii
przybysze ze wszystkich literatur świata
pożółkłe rękopisy pod szkłem
widmo Miłosza bez jaskółki

Szubienice pamięta się lepiej niż ołtarze
jak uporać się z przerażeniem
które budzi w nas wiek

Tajemne podszepty luster
oblicza anielskie i demoniczne
obłok w wodzie odbity nigdy sobą nie jest

Starotestamentowa historia Jonasza
nie ma czasu na jakąkolwiek pomyłkę
patrz co przywiozłam
z Rzymu

Deja vu

W kwiecistej zatoce wiatr
do dreszczu kołysze.
Zmęczeni szukają odpoczynku.
Grzbiety błyszczą mokre od potu,
syreny straszą sztormem.

Ty ciężka falo nie pień się,
nie drzyj na strzępy mego czasu.
Dość mam obrazów morskiego dna,
pisanych smutnymi kolorami .

Nim serce utraci ostatni statecznik,
szept szeptem zniesie szeleszczenie,
zaproś mnie jeszcze raz do tańca,
okryj srebrzystą peleryną.

Migotania sosny

Tyle spokoju
tyle ciszy
aż chce się płakać
trochę ze szczęścia
trochę z żalu

Poddaję się ziemi
czuję jak krew woła
wszystko na co spojrzę
ofiaruje zachwyt

Słońce dmuchawce
do snu układa
wiatr kołysankę nuci
zaczepne nutki
to tu to tam
życie ma smak
cierpko - słodki

Między Baalem a kryptą

Popołudniowe słońce rzuca cień
na rdzawe sosny.
Wiatr porusza wierzchołkami.
Iglaste gałązki potrącają się wzajemnie,
nad głową dzięcioł leczy brzozy.

Wszystko się kończy prędzej niż musi.
Włosy płowieją przez lata i zimy.
Ścieżką ucieka promień jak złodziej,
w przydrożnej kapliczce więdną bukiety.

Spacer jest dopełnieniem modlitwy,
oczy przyrody i oczy duszy to jedno.
Pawie są symbolem nieśmiertelności
a ty myślałeś
że czego

Z podniesioną głową

 

Nie tak wyobrażałam sobie
swoje życie
ale cieszy mnie
nawet z łzą
tysiąc słów jej nie podniesie
ciepło
ciepło tak


Zbyt często milczę
to taki nowy język
który wymyka się opisom
doskonaląc zakłopotanie


Cisza wypełnia noc
noc wypełnia ciszę
szmery niczym bilardowe kule
toczą się przez sale umysłu


Tak łatwo jest nienawidzić
za podmuch który gasi
wiatr co wiatr poniża


zapalam świecę
niech słonie

W połowie uniesiona

Przybywa kartek, kałamarzy bez atramentu.
Na serdecznym palcu motyl zamiast obrączki -
wiosną obudził się paź.

Przez okno smutek wpadł niezauważony,
ramiona skarżą się na chłód.
W mowie która okłamuje subtelnie,
pomylić, znaczy złamać szyfr.

Czasem zapomnienie bywa pożądane.
Unoszę dłonie - wybacz.
Wiatrak leniwie miesza powietrze,
drżącym palcem wystukuje help.

Mały ślimak lewoskrętnie,
jak to mówisz - biały kruk.
Od dawna usiłuje ci powiedzieć -
kochaj mnie proszę trochę mniej.

Upadłe ziarna


Za oknem ruch - ponure kawki
w milczeniu obnoszą szare dzioby.
Słońce mruży oczy, a długie cienie
przecinają ulice.


Jest coś, co wszystko wypełnia.
Czego nie widać, nie słychać,
co się skrada.


Wstrzymuję oddech,
by nie spłoszyć niewiedzy.


Pączki na drzewach i suche pnie,
jak ślady z zamglonych dali.


Tylko kamieni nie obchodzi,
czy zima to, czy lato.
Zieloność wyrasta ze staruszki ziemi.

Epopeja milczenia


Tyle słów ginie bojaźliwie spływając z ust
jak zwiędłe liście nim je wiatr porwie
by wystukać o szyby jesienny refren


Nocą kiedy nie mogę spać
w fałdach pluszowej kotary szukam ich śladów


Niesamowite jak wiele można wyczytać z ciszy
ile zagadek rozszyfrować ile wahań rozwiać


Siłą oddechu powstrzymując sen
zapisać strona po stronie tajemnice życia
nim pióro wypadnie nim oczy zgasną

Tykanie regulujące dni




 
W drewnianej otoczce grafitowe serce.
Używając ołówka, łatwiej naprawić błąd.
Za każdym razem, gdy łamię wypominaną treść,
rzucasz ukośne spojrzenia.


Pomarańczowy zachód, rozświetla burzowe chmury.
Z komina smużką unosi się dym.
Wypatrując w szklance wody złotej rybki,
mówisz, że temperować, boli mniej.

Teraźniejszość


Przyniosłam z plaży garstkę piasku
słyszysz jak tętni życiem
a mnie ubywa pomalutku
ale tak to już jest
wierzę że istnieje ciąg dalszy
i to dużo lepszy


więc jeśli nawet łza
się potoczy
nic to


zostanie na dnie
kilka słów
         scementowanych

Majestat brzęczydła

Nie tylko w Biblii tańczą pagórki
wiosna pod powieką pełna pomarańczy
gałąź czeremchy w majowym ukłonie
grządka łubinowa różowe paciorki


Już ptasie trele splecione z leszczyną
nad wszelkie zmysły wszystkie pobłądzenia
lipy modrzewie i stara buczyna
ciepło z zapachem i miłość w nadmiarze


Meandry zamyśleń rozszeptanych toni
zastępy komarów w odnowionej chmarze
rozbiegane oczy i żab rechotanie
na niebie obłok zwiastuje pogodę

Kropelka dżdżu


Wszystko przemija jak cień,

po przejściu którego ni śladu, ni ścieżki,
tylko szum rozbijający powietrze.


Trudno poznać ludzkie tajemnice,
jeszcze trudniej zrozumieć źródła bez wody
i obłoki ciemności zachowane.


Nadzieja bezbożnego jest jak perz.
Pamięć jednodniowego gościa,
która uleżała się dostatecznie.


Ledwo narodziwszy się, wnet być przestajemy,
popatrz, niebo płacze.

Chorai


Gdy dzień się kończy,
a noc jeszcze nie zaczęła
wszystko do głębi,
przesycone ostatnim światłem.
Zasypiają ptaki, pustoszeją plaże,
wśród stygnących kamieni,
grają cykady.


Mosiężne trąbki,
żegnają mglistą zorzę
jakby chciały stopić kulę,
zatykającą gardło,
paląc jednocześnie
z dwóch stron.

IKONA





wiesz jak to jest gdy ktoś
zabiera ci marzenia


czujesz ból
jakby fundament znikał


Boże


trzymam w dłoni włos
a słyszę
len-to
dobry znak


tak

potem wszystko jedno

Oddech prawdy




Każdego dnia pod moje okno przychodzi noc.
Jak motyl składam skrzydła.
Jestem szczęśliwa pośród ciemności.

Umieranie nadejdzie, tak czy tak,
ale nie chcę jeszcze wiedzieć
co będzie zaraz potem.

Czuję się bezradna i pełna winy.
W środku wszystko trzepocze, jak w klatce
z ptakami, którą ktoś potrząsnął.

Czy wiesz, że zegarek tyka nieco szybciej
zaraz po nakręceniu. Jakby z wdzięczności.

Gdyby Bóg zechciał przemówić w takiej chwili,
łatwiej byłoby żyć.

czwartek, 30 kwietnia 2009

Przebudzenie




Uwielbiam wiosnę
za nieskończony
sen z obłokami

Otwiera oczy
razem ze słońcem
na każde słowo

Podrzuca mocno
wtedy wysoko
dotykam chmury

Ogrzana słońcem
zmoczona deszczem
śnię kolorami

czwartek, 23 kwietnia 2009

ŚWIT


Zatrzepotała i kwili
nie zamykaj mi okna
błękitne jak przed laty
nie dam ci dłużej pospać

Pod skarpę czy do barki
mało kto dziś pamięta
zardzewiałą historię
z resztek na samym dnie

Łopatka zamek z piasku
i herbata w butelce
parawany z ręczników
kto by tam dźwigał więcej

Raptem kilka muszelek
głos się po wodzie niesie
serce na piasku rysuję
co mnie przy życiu trzyma

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Z pamiętnika


Przysiadła na chwilę babuleńka
w chustce z codziennych zmartwień
sukienka w groszki
biało czarna
pamiętam tylko jedną

Opade powieki i kruche ręce
zwinnie strugały jabłka
fartuch z głęboką kieszenią
można się było wypłakać

Raptem trzy fotografie
kilka włosów we flakoniku
i aksamitna poduszeczka
z zawsze potrzebną cerówką

środa, 15 kwietnia 2009

DLA NIEJ

Ciepłe tchnienie słońca
na bosych stopach
jak pocałunek

pachnie snem

Trącam gałązki pnących róż
sypią się
wyczesuję palcami
szczęśliwa
aż do bólu w piersiach

Otwieram oczy
z uśmiechem
trzymając w palcach
skraj poduszki

Za oknem gołębie
postękują basem

kto to tak pięknie
o nich pisał

środa, 1 kwietnia 2009

NO WŁAŚNIE


Jak ma podziękować
za te piękne chwile
gdy drewniany wózek
miał okienek tyle

Na poduszce w kwiatki
falbanką przykryta
o jednym myślała
by najeść do syta

Darła do pół roku
japę doniesiono
na zmianę z babunią
kołysz ją mówiono

Ten spacer po plaży
gdzie piasku nie jadła
niech no się odważy
zakręt młócki zgadła

Może nie przystoi
gdy wyrosły skrzydła
przepraszam nie boli
w żart ubrana igła

MGLISTE NAPOMKNIENIE



Zapamiętana fotografia,
która gdzieś przepadła.
Dawno słyszana melodia,
gra pod skórą.

Przeraża wąski tunel.
Brak przystanków i okien.
Niczego już nie ulepszę,
nic dobrego nie spotkam.

A niby wszystko w zasięgu ręki.

Boże.
Twój anioł przytula, gdy płaczę.
Skrzydłem odgania zwątpienie.
Przeciąga na suchą stronę,
gdzie nie byle jak, ani tak sobie.

Jestem niewdzięczna.

KOSZMARY

Słońce - szkarłatna kula, stoi nisko
na niebie. Myśli rozpierzchły się
jak chmara gołębi. Bogatsi o kolejne
oczarowanie, mijamy się jak we mgle.

Rozległy budynek. Poruszone wiatrem
firanki, mniszek na trawniku.
Nad nim kilka pracowitych pszczół,
wiejski chleb ma barwę lipcowego miodu.
Ten obraz pojawia się kolejny raz.

Wyrywam się jak przerażone dziecko, które
tęskni za schronieniem, jedynym, jakie zna.

Gdybym nie miała tak zielonych oczu,
nie zauważyłbyś mnie. Poszłabym w swoją stronę,
ze swoim krzyżem, ku swojej śmierci.


Od tamtej nocy, gdy końce palców, którymi
dotykałam twoich policzków stały się zimne
jak lód, towarzyszy mi niepewność.

KOKON


Jak Ikar
ćma
od lampy do lampy

Strach człowiekiem
na ciernie rzuca
splot przemilczeń
wokół kamieni

W pobliżu bzyka
złośliwa jesienna mucha

Obolała od pantofli
po spinkę do włosów
odprowadzam cię wzrokiem
tylko zapach zostaje na dłużej

Jak ja się kiedyś
z tego wytłumaczę

wtorek, 24 marca 2009

Z wysoka




Jako calineczka
przez niedźwiedzią łapę
gdybała bezpiecznie
nim odkryła błąd

Zabrakło oddechu
małe były szparki
wolność przeszła obok
w oczach niosła żal

Więc ciepłem ujęła
by spokój odzyskać
nieświadom ścisnęła
w tej garści na śmierć

Dla odmiany



Zaszalałam uwolniłam swoją derkę
niech odpocznie wyprostuje wełnie serce
leży obok
cosik gryzie
bo złorzeczy
że nie uda
że do rana
przez te rzeczy

A warkoczyk
będzie jak ta pensjonarka
i kokardki można przypiąć
niczym parka

Moja panno
kubeł wody
albo sznurek
i zawiśniesz razem z derką
blisko chmurek

środa, 18 marca 2009

Moment



Przez uchylone okno
zapach lawendy
i chłodny cień
bukowego lasu
melancholijny nawet wiosną

Nawoływania drozdów
i tryl wilgi
jak nieustający koncert świerszczy

Spłoszony jeż
jeszcze za wcześnie na jabłka
umyka spod porzeczki

Szum wiatru i szelest liści
przyprawia
o zawrót głowy

Łapię kolejny list


Nikły błękit przerzynają barwne chmurki
pędzi je rześki wiatr
złoty deszcz spadających liści
w igliwiu biały cudak grzyb

Dolina nawiedzona przez wróżki
na pniu namacalny ślad
rdzawa paproć jak siostra boska
uśmiechem osłania odarty krzak

Drzewa już w ciepłych onucach

dąb swoim dzieciom czapki dał
jak motyl rozpościeram skrzydła
perlą się dla mnie kępy traw

poniedziałek, 2 marca 2009

Piramida


Cóż warte są słowa zapisane wystarczy pochodnia
myśli jak chmara ptaków
w przestworzach

Prawa geometrii i prawa poezji piętrzą się ustawicznie
szyba zastępuje witraż a kamieniarz rzeźbiarza
wszystko przed śmiercią dziecinnieje lód w górski kryształ się przemienia

Złoto jest światłem
światło złotem
gałęzie do słońca uciekają
człowiek jak wąż nienasycony

Orfeuszu zaśpiewaj

Pierwszy klonowy



Rozgrzane powietrze falowało

upał niczym frywolny krawiec
przyoblekł ciało

Jak w owadzim letargu
zdumiona
że właśnie dzisiaj
list od lata
z jesiennym znaczkiem
na skrzydłach sierpnia
opadł

Treść której nikt nie odczyta
podszyta wiatrem nadzieją
jest jak talizman
który przyniosłam do domu

Mówisz że dużo piszę
że czasem warto poczekać
więc poczekałam

mijały chwile
a on jak wiersz
kurczył się
na moich oczach
znikał

niedziela, 1 marca 2009

Larum warum




Przyszli przynieśli
paczki gęsiego
jeden wyrosły a trójka z czego

Przez papier krzyczę
aż kuchnia płacze
że przez żołądek się nie staracie


Siadajcie proszę
serce w talerzu

kosztuje grosze spokój żołnierzu

Znajoma nutka
już bukiet pieni
smakowy kubek nastrój odmieni

Korek w kieszeni
szyję udusisz
kielich ośmielił rodziną wzruszył

Pocieszenie



Co ci się stało czereśnio miła
żeś tak głęboko się zamyśliła
ręce podnosisz o pomoc prosisz

Wysoko rady by szukać
wszak pory roku nie da się oszukać przyszła spóźniona nieuczesana
suknia jej złota błotem pochlapana

Ostatnie liście z gałęzi przegania
czoło ma mokre na nogach się słania
z daleka widać mrozu siwą brodę
wkrótce pokona nawet wielką wodę

Zetrzyj więc z oczu łez kropelki
bo się zamienią w szklane sopelki
przypomnij sobie te ciepłe chwile
liście zielone kwiaty motyle

Wietrzyk do wstania cię nie zmuszał
kiedy dzwonkami owoców poruszał
wspomnienia szybko smutki przegonią
bo zimą drzewa od wierszy nie stronią

czwartek, 26 lutego 2009

BEZ BOKÓW BEZ KOŃCA



Ocean liści przepyszny i bogaty
wiązy o wdzięcznych koronach
klony i lipy
nieskończony kobierzec listowia

dziecięca iluminacja

Gdyby tak przypiąć te wszystkie gałęzie
do kurty Neptuna
nie byłyby niczym innym
jak bukiecikiem na jego piersi

sztormy i huragany nad kawałkiem lasu
wiry pian rozkolebanego żywiołu
Woda potężniejsza jest od lądu
ciało niewiele lepsze
od drewnianego kloca
gdy uleci życie

żywioł
bez dna

Niepojęte






Słońce mówisz radość
wiosna mówisz nadzieja
kwiaty mówisz życie
my mówisz razem

to dlaczego ja czuję inaczej

podaj mi rękę
przytulę się
serce mi ogrzej
roztopię się
myśli pomaluj
niczego nie żałuj
kocham cię

piątek, 20 lutego 2009

Kupiec


Przygnał pod wieczór supłacz brzuchaty
naniósł w buciorach słomy do chaty
sapał jak Brzechwy lokomotywa
i szemrał tylko szemrał te dziwa

Alla militare sufitem zadrżało
mało nas drukiem nie zasypało
kiedy zatrzymał wzrok na pianinie
po nim myślałam niech ślad zaginie

Con pasjonate zajrzał w papiery
wyczytał prawie wszystkie litery
jeszcze mu mapki brakowało
a potem działki mu było mało

Ciągnął i ciągnął te swoje racyje
że on że wie że wszystko wyje
domek z kominkiem dla tego warchoła
o grodzie masz nowego idola

Dom


Wspomnienie ulatujące z prawie pustego flakonu

ani objąć
ani rozpatrzeć

dym z fajki akord zaledwie
olejek cytronelowy gdy pranie

smak biszkoptów maczanych w herbacie
zapach sadzy na klatce schodowej
zieleń pełna dziewczęcego oczekiwania
wzór kretonowej sukienki

czasy leśniczych i myśliwych
niuanse srebrnoszare

słodycz świeżo ciętego drewna
przepojona mądrością jaką daje wiek

święta z imbirem
pikantne ukąszenie
i zapach siana
wyparty przez modne dziś

czwartek, 19 lutego 2009

Zakręcona kropelka


Półki półeczki
szmatki szmateczki
środkiem firma odważna
szafy dostała na cztery życia
gdy szczęścia wystarczy na jedną

Nie ma koloru
dla włosów z przedziałkiem
twarz ma być stonowana
i ta sukienka
z brązem Max Mara
może być szalem odziana

Rajstopy w sprayu
z bolesną szpilką
chyba od Gino Rossi
i jeszcze starej piątki kropelka
Chanel tak pięknie prosi

Mówisz że pachnie
w tej garderobie
wypij Kubusia play'a
to Cler i Deni na tej torebce
będą prezentem od Kruka

poniedziałek, 16 lutego 2009

Zaduszki


Nagie pola odarte z kolorów
murowana brama z krzyżem
przedzieram się przez pokrzywy
lampiony i chłodne grobowce

Łagodne głosy bliskich
słowa które niosą nadzieję
życie nas uczy pokory
gdy skóra już poszarzała


Koniec błędnego tańca
ktoś rozkruszył butem korale
marsz człowieka który już
nigdzie się nie spieszy

układam białe chryzantemy

Łaty


Z wiekiem takie nieszczelne dłonie
gdzie jesteś gdy znikasz we śnie
księżyc uśmiecha się ironicznie
balon przywiązany
a miejsce gdzie

W kącie pluszak z pocerowanym sercem
niechcący wypuściłam z rąk
oczy wodzirejów patrzą mętnie
między ustami a słowem
dziwny znak

Koszula przykleja się do piersi
żadnego buntu nic
z sentymentem myślę o śmierci
jak o karze za włóczęgostwo
powyżej czternastu dni

Z lorgnon


Fortepian mówisz
wrażenie mętne
nie lubisz sączonych dźwięków

a mnie urzeka liliowa fala
przy świetle lamp
z łabędzia szyją

Duszę otwiera szerzej
na ścianach kreśli arabeski
ulotne frazy pauzy

wachlarz

melancholijne widnokręgi

Chowam się w myślach bez znaczenia
Jak ta kobieta bez imienia
kwiatem pachnąca
z uśmiechem gotowym do rozkwitu

w oddali szum Gangesu

Wyłowieni z płaczu



Tak pięknie dzisiaj nad morzem
molo na każdej fotografii
jacht z wypełnionym żaglem
biało czerwony spineker


Wskazówki pędzą jak szalone
żołądek lekko pomarszczony
w domu rybaka otwarte okna
wiatr porywa kwiaty z firanki

Nikt nie siedzi w milczeniu przy stole
słychać śmiech i brzęk porcelany
nieprzypadkowe widać spotkanie
z radości aż drży powietrze

Wygładzam w duszy zmarszczki





Zamarły błękitne wieczory
objawiając szacowną esencję
niebo mruczy jak dzikie zwierzę
każdy dąsa się na opadłe liście
zapominając że kwitły bzy

Wskrzeszam obraz w filiżance herbaty
myśli jak wędrowne ptaki
skrawek ogrodu
z marzeniem dziecięcym
dziś niemożliwe do zerwania

Nie da się w jednym zwierciadle
zmieścić tej prawdy
biorę kolejny łyk

wysyłam polecony do Ciebie

piątek, 13 lutego 2009

Wstecz dla równowagi



Posępny wiatr lampy świecą blado
płomień drży z zimna
daleko na niebie jaśniejąca smuga

Globus na swoim miejscu
jakby świat zatrzymał się w biegu
potrzeba chłodu by rozpalić w kominku
zima gromadzi - śmielsze rozmowy

Nasza melodia
głowa niczym wahadło metronomu
afronty prostują się
jak drzewa zrodzone nad urwiskiem

czwartek, 12 lutego 2009

W szalonym młyńcu


Trudno znieść miauczenie kota
pogodzić się z płaczem dziecka
gdy cienie zacieśniają krąg
a z nieba znika ostatni blask

Ból trzyma jak kły dzikiego zwierza
usta drętwieją od wymuszonych uśmiechów
ukradkiem liczę na palcach zdrowaśki

Nieprzerwanie trwa proces karcenia
miłość jest skomplikowanym wymysłem
inność potęguje ciekawość
jak drzwi które nie mają zamka

Mróz wyostrzył myśli jak sople
płatki śniegu pełne litości
trafiają do głuchych uszu

Przerażający spokój wiejskiego zmroku
kładzie się dookoła wyniosłych
jak rząd olbrzymów sosen
człowiek sam sobie jest wrogiem
bolesna ponad miarę rzeczywistość
czkawka ery o której chcę zapomnieć

środa, 11 lutego 2009

Tylko wzdycham



Na wzgórzu pod lasem surowa kaplica
i cmentarz nie całkiem ogrodzony
na niebie krzyż
jak jedna wielka tajemnica

szumią drzewa
kto pierwszy
kto pierwszy

Gałęzie bólem wykrzywione
jest wietrznie o szyby złoty deszcz dzwoni
zamarły druty stanęły pociągi
listonosz telegramów nie roznosi

kto pierwszy
kto pierwszy

Kostkę cukru posypię popiołem
list atramentem sympatycznym napiszę
jak zwykle spać się położę

Słońce
czy jutro będzie

Taki dzień


W kominku wesoło tańczy ogień
przytulne wnętrze
suto zastawiony stół
za oknem rozgwieżdżone niebo
popatrz to już
Sosna zapachem nęci duszą świecidełka
opłatek z Betlejem Wesołych Świąt
telefon milczy jak zaklęty
pogubiłam dzisiaj świat
Otaczają mnie gliniane anioły
mamią oczy serca nie
choć zapaliłam wszystkie światła
smutno
może na przyszły rok

Tak bywa

Zardzewiały drzewom twarze
zastygły ramiona
a ty śpisz listeczku
rumiany policzku
tak ciężko oddychasz

śnij
przepędzę czas

wkrótce
znowu zajaśniejesz
spodenki pochlapiesz
uśmiechy rozsypiesz

jeszcze ułożymy liści pełen dzban

Roziskrzona smuga


Pora martwa a oni tacy radośni
gwiazdy kto je zrozumie
Sekwana rozbija się z pluskiem

Ulepieni z innej gliny
nawet grypę przechodzą inaczej
Bóg ofiarował parę skrzydeł

Wiatr nauczył mnie śpiewać
rzeka płakać oduczyła
każdy muzyk wie kiedy uderzyć w kotły

Paryż przygarnie wszystko
jedynie cnota nie ma tam ołtarzy
lepszy diament ze skazą niż fałszywa perła

Kto wie czy jagnięta nie są okrutne
wobec traw

Piórkiem kolibra


jak odwieczny płacz i śmiech
szum fal co czaruje
spacerujące wierzby szukają cienia
i życie wciąż płata figle

może by za Twardowskim
udać się na księżyc
zabrać tylko pióro i kartkę
usłyszeć jak pękają lody
płonące wianki ujrzeć na barce

palcami poprawić włosy
puścić oko do gondoliera
pomieszkać tydzień
w tym ułudnym świecie
nim pojawi się twarz arlekina

Ni sen ni jawa


Po zimowym zmierzchu wiosenny poranek
niebo przepływa wzdłuż szyb
w naszym ogrodzie zakwitły hiacynty
biegnę boso krzycząc germinal

Wyobraźnia ogrzewa i daje życie
chcę wierzyć w ten bajkowy raj
spragniona zieleni jak astmatyk powietrza
słyszę jak trawa rośnie baju baj

Jezu widzisz moją duszę aż do samego dna
ból zasnął patrz jaki maleńki
pokonałam słabość swoich warg
słowa których nikt nie chciał słuchać

Mówię tylko przez sen
i tylko między szparami
odchodzę o nową zmarszczkę
starego doświadczenia

komu zapisać ten świat

Na przekór jesieni



Lazurowe niebo jak skrzydło sójki
lekka bryza rozwiewa włosy
muzyka lata skowronki
wysoko mewy zataczają kręgi

Ciało w złotych sylabach
kostium z pływającą grządką
woda i wodne oratorium
wiatr którego już się nie lękam

Rozeta równań w katedrze fizyki
wiosła rysują znaki na wodzie
radość wyrasta jak bezwonna maruna
letni dzień z tobą nad morzem

sobota, 7 lutego 2009

Możliwe niemożliwe


Nie raz widziałam łzy
i plecy przygarbione
wzdychałam głośno

życie nie może być tak okrutne

Żywe drzewo bez jednego liścia
tak niewiele ci trzeba
trochę ciepła

Opowiedziałeś mi rano sen
w południe wiosna przyszła

ja śnię
krzyczę na całą okolicę
zasłużyłeś wiem

ale zanieś świeże kwiaty ojcu


piątek, 6 lutego 2009

Krokiem legionisty


Kawałek drewna zasolony wodą
szare oczy wilka morskiego
okręty które już nie istnieją
latarnia zapala się w ostatniej chwili

Brzeg umocniony kamieniami
bezdomne słońce błądzi po niebie
listopad chłodem miota
kobieta chustką okryła głowę

Muszle ślimaków prawoskrętne
skarlałe sosny bez nadziei
rodzina mew trzyma ciepło
na brzegu skargi
z całego świata

Koniecznie z cytryną


Z liściem łopianu wróciłam z lasu
słońca w nim sporo i trochę miedzi
dziurawy lecz pamięci nie stracił
snuje ciekawe opowieści

o wiewiórce co robi zapasy
pająku co plecie trzy po trzy
biedronce co kropki zgubiła
i owocach których nikt nie cierpi

jak Indianie suszą korzenie
zbawiennym wpływie kocimiętki
łyżce oliwy przed zaśnięciem
na prawym boku koniecznie

zwyczajnie z ciekawości
zrobię doświadczenie
jeśli się uda

a niech was kamienie

Może tak może nie


Jeszcze tam drzemią
na dnie komody
moje czerwone szpilki
i ta sukienka
pachniał bez
pocałowałeś mnie w plecy

Był wiatr od morza
choć nie do końca
wiem skąd te dreszcze
i zachód słońca
mewy nad nami
głęboko zapadły w serce

Może od tego
słabość do czerwieni
i do korali
rozsypały się
w nocy

Tyle za nami
ładne to lustro
chyba się starzejemy
 

Designed by Simply Fabulous Blogger Templates Tested by Blogger Templates