środa, 1 kwietnia 2009

KOSZMARY

Słońce - szkarłatna kula, stoi nisko
na niebie. Myśli rozpierzchły się
jak chmara gołębi. Bogatsi o kolejne
oczarowanie, mijamy się jak we mgle.

Rozległy budynek. Poruszone wiatrem
firanki, mniszek na trawniku.
Nad nim kilka pracowitych pszczół,
wiejski chleb ma barwę lipcowego miodu.
Ten obraz pojawia się kolejny raz.

Wyrywam się jak przerażone dziecko, które
tęskni za schronieniem, jedynym, jakie zna.

Gdybym nie miała tak zielonych oczu,
nie zauważyłbyś mnie. Poszłabym w swoją stronę,
ze swoim krzyżem, ku swojej śmierci.


Od tamtej nocy, gdy końce palców, którymi
dotykałam twoich policzków stały się zimne
jak lód, towarzyszy mi niepewność.

1 komentarze:

Lucyna Siemińska pisze...

Przejmujący, piękny i...nie ma przypadków. Po drodze wiele stacji, wiele sensu. Pozdrawiam.

Prześlij komentarz

 

Designed by Simply Fabulous Blogger Templates Tested by Blogger Templates