sobota, 21 listopada 2009

Nie dotykając dna

Dzisiaj już wiem, że ilość bolesnych zdarzeń,
zdecydowanie przeważa nad tym, co w życiu przyjemne.
Gdzie nie ma dosłowności, budzi się wyobraźnia.
Czasem na tyle skutecznie, że widzi więcej niż jest.

Ciało pamięta wszystko. Gromadzi wszystkie historie,
ma swoją mądrość, znajdzie ruch, który nie będzie bolał.
Wyłączy funkcję ?; muszę, włączy ?; chcę, potrzebuję.

Dlatego rozglądam się za wiosną - zielony to kolor nadziei.
Droga do nieba jest kręta i wyboista. Zmusza do schodzenia
na pobocza i błądzenia po omacku.

Raz po raz pęka żółtymi ranami, z których z sykiem uchodzą
pachnące siarką kłęby dymu. Później z łatwością robimy szpagat.
Poczucie rytmu układa niebieskie choreografie.
Trochę to jednak trwa, nim zgrzebne przeistoczy się w jedwabiste.

Pachnący moment

Jak wiele trzeba powiedzieć
by ukryć milczenie
nieme słowa
zestawić w magicznym szyku
wskrzesić

Mały człowiek o smutnych oczach
z wiecznym piórem
i palcami brudnymi od atramentu
skinął tylko znikając z pola widzenia

Pstrolistny krzew otulony pajęczyną
zafalował jaśminem

Broszka

Przysiadła na szyi biedroneczka
niechcący poczułam zapach
dziwne że w tym samym momencie
las też
westchnął o zwiędłe liście.

Umilkły stawy i parkan z trzciny
żegnaj jęknęły żurawie
dzika jabłonka sypnęła drobne
jak łzy spadały na skałę

Zebrałam prawie pół fartucha
tak jak przed laty babcia

Zapięła płaszcz na ostatni guzik
sprawdziła zawartość torebki
lekko przeszła na drugą stronę
o tam
płynie warkocz jej śliczny

Bez patrzenia w oczy

Mleczna droga wznosi się łukiem
z pogrążonego w milczeniu morza.
Lekka bryza utula i koi.
O północy gwiazdy zwolniły bieg.
Słychać, jak przez sen wzdychają delfiny.

W pustych kątach, lalki marzą obłokiem kurzu.
Za spotniałymi oknami oczy kleją się od piołunu.
Każda miłość to tworzenie siebie na nowo.

Powykręcane jęzory wybiegły daleko,
woda zwinęła się w sobie.
Każdym słowem wyżej - lekka i wolna od bólu.

Caffe Greco

Na pluszowych kanapach
pośród sepiowych fotografii
przybysze ze wszystkich literatur świata
pożółkłe rękopisy pod szkłem
widmo Miłosza bez jaskółki

Szubienice pamięta się lepiej niż ołtarze
jak uporać się z przerażeniem
które budzi w nas wiek

Tajemne podszepty luster
oblicza anielskie i demoniczne
obłok w wodzie odbity nigdy sobą nie jest

Starotestamentowa historia Jonasza
nie ma czasu na jakąkolwiek pomyłkę
patrz co przywiozłam
z Rzymu

Deja vu

W kwiecistej zatoce wiatr
do dreszczu kołysze.
Zmęczeni szukają odpoczynku.
Grzbiety błyszczą mokre od potu,
syreny straszą sztormem.

Ty ciężka falo nie pień się,
nie drzyj na strzępy mego czasu.
Dość mam obrazów morskiego dna,
pisanych smutnymi kolorami .

Nim serce utraci ostatni statecznik,
szept szeptem zniesie szeleszczenie,
zaproś mnie jeszcze raz do tańca,
okryj srebrzystą peleryną.

Migotania sosny

Tyle spokoju
tyle ciszy
aż chce się płakać
trochę ze szczęścia
trochę z żalu

Poddaję się ziemi
czuję jak krew woła
wszystko na co spojrzę
ofiaruje zachwyt

Słońce dmuchawce
do snu układa
wiatr kołysankę nuci
zaczepne nutki
to tu to tam
życie ma smak
cierpko - słodki

Między Baalem a kryptą

Popołudniowe słońce rzuca cień
na rdzawe sosny.
Wiatr porusza wierzchołkami.
Iglaste gałązki potrącają się wzajemnie,
nad głową dzięcioł leczy brzozy.

Wszystko się kończy prędzej niż musi.
Włosy płowieją przez lata i zimy.
Ścieżką ucieka promień jak złodziej,
w przydrożnej kapliczce więdną bukiety.

Spacer jest dopełnieniem modlitwy,
oczy przyrody i oczy duszy to jedno.
Pawie są symbolem nieśmiertelności
a ty myślałeś
że czego

Z podniesioną głową

 

Nie tak wyobrażałam sobie
swoje życie
ale cieszy mnie
nawet z łzą
tysiąc słów jej nie podniesie
ciepło
ciepło tak


Zbyt często milczę
to taki nowy język
który wymyka się opisom
doskonaląc zakłopotanie


Cisza wypełnia noc
noc wypełnia ciszę
szmery niczym bilardowe kule
toczą się przez sale umysłu


Tak łatwo jest nienawidzić
za podmuch który gasi
wiatr co wiatr poniża


zapalam świecę
niech słonie

W połowie uniesiona

Przybywa kartek, kałamarzy bez atramentu.
Na serdecznym palcu motyl zamiast obrączki -
wiosną obudził się paź.

Przez okno smutek wpadł niezauważony,
ramiona skarżą się na chłód.
W mowie która okłamuje subtelnie,
pomylić, znaczy złamać szyfr.

Czasem zapomnienie bywa pożądane.
Unoszę dłonie - wybacz.
Wiatrak leniwie miesza powietrze,
drżącym palcem wystukuje help.

Mały ślimak lewoskrętnie,
jak to mówisz - biały kruk.
Od dawna usiłuje ci powiedzieć -
kochaj mnie proszę trochę mniej.

Upadłe ziarna


Za oknem ruch - ponure kawki
w milczeniu obnoszą szare dzioby.
Słońce mruży oczy, a długie cienie
przecinają ulice.


Jest coś, co wszystko wypełnia.
Czego nie widać, nie słychać,
co się skrada.


Wstrzymuję oddech,
by nie spłoszyć niewiedzy.


Pączki na drzewach i suche pnie,
jak ślady z zamglonych dali.


Tylko kamieni nie obchodzi,
czy zima to, czy lato.
Zieloność wyrasta ze staruszki ziemi.

Epopeja milczenia


Tyle słów ginie bojaźliwie spływając z ust
jak zwiędłe liście nim je wiatr porwie
by wystukać o szyby jesienny refren


Nocą kiedy nie mogę spać
w fałdach pluszowej kotary szukam ich śladów


Niesamowite jak wiele można wyczytać z ciszy
ile zagadek rozszyfrować ile wahań rozwiać


Siłą oddechu powstrzymując sen
zapisać strona po stronie tajemnice życia
nim pióro wypadnie nim oczy zgasną

Tykanie regulujące dni




 
W drewnianej otoczce grafitowe serce.
Używając ołówka, łatwiej naprawić błąd.
Za każdym razem, gdy łamię wypominaną treść,
rzucasz ukośne spojrzenia.


Pomarańczowy zachód, rozświetla burzowe chmury.
Z komina smużką unosi się dym.
Wypatrując w szklance wody złotej rybki,
mówisz, że temperować, boli mniej.

Teraźniejszość


Przyniosłam z plaży garstkę piasku
słyszysz jak tętni życiem
a mnie ubywa pomalutku
ale tak to już jest
wierzę że istnieje ciąg dalszy
i to dużo lepszy


więc jeśli nawet łza
się potoczy
nic to


zostanie na dnie
kilka słów
         scementowanych

Majestat brzęczydła

Nie tylko w Biblii tańczą pagórki
wiosna pod powieką pełna pomarańczy
gałąź czeremchy w majowym ukłonie
grządka łubinowa różowe paciorki


Już ptasie trele splecione z leszczyną
nad wszelkie zmysły wszystkie pobłądzenia
lipy modrzewie i stara buczyna
ciepło z zapachem i miłość w nadmiarze


Meandry zamyśleń rozszeptanych toni
zastępy komarów w odnowionej chmarze
rozbiegane oczy i żab rechotanie
na niebie obłok zwiastuje pogodę

Kropelka dżdżu


Wszystko przemija jak cień,

po przejściu którego ni śladu, ni ścieżki,
tylko szum rozbijający powietrze.


Trudno poznać ludzkie tajemnice,
jeszcze trudniej zrozumieć źródła bez wody
i obłoki ciemności zachowane.


Nadzieja bezbożnego jest jak perz.
Pamięć jednodniowego gościa,
która uleżała się dostatecznie.


Ledwo narodziwszy się, wnet być przestajemy,
popatrz, niebo płacze.

Chorai


Gdy dzień się kończy,
a noc jeszcze nie zaczęła
wszystko do głębi,
przesycone ostatnim światłem.
Zasypiają ptaki, pustoszeją plaże,
wśród stygnących kamieni,
grają cykady.


Mosiężne trąbki,
żegnają mglistą zorzę
jakby chciały stopić kulę,
zatykającą gardło,
paląc jednocześnie
z dwóch stron.

IKONA





wiesz jak to jest gdy ktoś
zabiera ci marzenia


czujesz ból
jakby fundament znikał


Boże


trzymam w dłoni włos
a słyszę
len-to
dobry znak


tak

potem wszystko jedno

Oddech prawdy




Każdego dnia pod moje okno przychodzi noc.
Jak motyl składam skrzydła.
Jestem szczęśliwa pośród ciemności.

Umieranie nadejdzie, tak czy tak,
ale nie chcę jeszcze wiedzieć
co będzie zaraz potem.

Czuję się bezradna i pełna winy.
W środku wszystko trzepocze, jak w klatce
z ptakami, którą ktoś potrząsnął.

Czy wiesz, że zegarek tyka nieco szybciej
zaraz po nakręceniu. Jakby z wdzięczności.

Gdyby Bóg zechciał przemówić w takiej chwili,
łatwiej byłoby żyć.
 

Designed by Simply Fabulous Blogger Templates Tested by Blogger Templates