czwartek, 26 lutego 2009

BEZ BOKÓW BEZ KOŃCA



Ocean liści przepyszny i bogaty
wiązy o wdzięcznych koronach
klony i lipy
nieskończony kobierzec listowia

dziecięca iluminacja

Gdyby tak przypiąć te wszystkie gałęzie
do kurty Neptuna
nie byłyby niczym innym
jak bukiecikiem na jego piersi

sztormy i huragany nad kawałkiem lasu
wiry pian rozkolebanego żywiołu
Woda potężniejsza jest od lądu
ciało niewiele lepsze
od drewnianego kloca
gdy uleci życie

żywioł
bez dna

Niepojęte






Słońce mówisz radość
wiosna mówisz nadzieja
kwiaty mówisz życie
my mówisz razem

to dlaczego ja czuję inaczej

podaj mi rękę
przytulę się
serce mi ogrzej
roztopię się
myśli pomaluj
niczego nie żałuj
kocham cię

piątek, 20 lutego 2009

Kupiec


Przygnał pod wieczór supłacz brzuchaty
naniósł w buciorach słomy do chaty
sapał jak Brzechwy lokomotywa
i szemrał tylko szemrał te dziwa

Alla militare sufitem zadrżało
mało nas drukiem nie zasypało
kiedy zatrzymał wzrok na pianinie
po nim myślałam niech ślad zaginie

Con pasjonate zajrzał w papiery
wyczytał prawie wszystkie litery
jeszcze mu mapki brakowało
a potem działki mu było mało

Ciągnął i ciągnął te swoje racyje
że on że wie że wszystko wyje
domek z kominkiem dla tego warchoła
o grodzie masz nowego idola

Dom


Wspomnienie ulatujące z prawie pustego flakonu

ani objąć
ani rozpatrzeć

dym z fajki akord zaledwie
olejek cytronelowy gdy pranie

smak biszkoptów maczanych w herbacie
zapach sadzy na klatce schodowej
zieleń pełna dziewczęcego oczekiwania
wzór kretonowej sukienki

czasy leśniczych i myśliwych
niuanse srebrnoszare

słodycz świeżo ciętego drewna
przepojona mądrością jaką daje wiek

święta z imbirem
pikantne ukąszenie
i zapach siana
wyparty przez modne dziś

czwartek, 19 lutego 2009

Zakręcona kropelka


Półki półeczki
szmatki szmateczki
środkiem firma odważna
szafy dostała na cztery życia
gdy szczęścia wystarczy na jedną

Nie ma koloru
dla włosów z przedziałkiem
twarz ma być stonowana
i ta sukienka
z brązem Max Mara
może być szalem odziana

Rajstopy w sprayu
z bolesną szpilką
chyba od Gino Rossi
i jeszcze starej piątki kropelka
Chanel tak pięknie prosi

Mówisz że pachnie
w tej garderobie
wypij Kubusia play'a
to Cler i Deni na tej torebce
będą prezentem od Kruka

poniedziałek, 16 lutego 2009

Zaduszki


Nagie pola odarte z kolorów
murowana brama z krzyżem
przedzieram się przez pokrzywy
lampiony i chłodne grobowce

Łagodne głosy bliskich
słowa które niosą nadzieję
życie nas uczy pokory
gdy skóra już poszarzała


Koniec błędnego tańca
ktoś rozkruszył butem korale
marsz człowieka który już
nigdzie się nie spieszy

układam białe chryzantemy

Łaty


Z wiekiem takie nieszczelne dłonie
gdzie jesteś gdy znikasz we śnie
księżyc uśmiecha się ironicznie
balon przywiązany
a miejsce gdzie

W kącie pluszak z pocerowanym sercem
niechcący wypuściłam z rąk
oczy wodzirejów patrzą mętnie
między ustami a słowem
dziwny znak

Koszula przykleja się do piersi
żadnego buntu nic
z sentymentem myślę o śmierci
jak o karze za włóczęgostwo
powyżej czternastu dni

Z lorgnon


Fortepian mówisz
wrażenie mętne
nie lubisz sączonych dźwięków

a mnie urzeka liliowa fala
przy świetle lamp
z łabędzia szyją

Duszę otwiera szerzej
na ścianach kreśli arabeski
ulotne frazy pauzy

wachlarz

melancholijne widnokręgi

Chowam się w myślach bez znaczenia
Jak ta kobieta bez imienia
kwiatem pachnąca
z uśmiechem gotowym do rozkwitu

w oddali szum Gangesu

Wyłowieni z płaczu



Tak pięknie dzisiaj nad morzem
molo na każdej fotografii
jacht z wypełnionym żaglem
biało czerwony spineker


Wskazówki pędzą jak szalone
żołądek lekko pomarszczony
w domu rybaka otwarte okna
wiatr porywa kwiaty z firanki

Nikt nie siedzi w milczeniu przy stole
słychać śmiech i brzęk porcelany
nieprzypadkowe widać spotkanie
z radości aż drży powietrze

Wygładzam w duszy zmarszczki





Zamarły błękitne wieczory
objawiając szacowną esencję
niebo mruczy jak dzikie zwierzę
każdy dąsa się na opadłe liście
zapominając że kwitły bzy

Wskrzeszam obraz w filiżance herbaty
myśli jak wędrowne ptaki
skrawek ogrodu
z marzeniem dziecięcym
dziś niemożliwe do zerwania

Nie da się w jednym zwierciadle
zmieścić tej prawdy
biorę kolejny łyk

wysyłam polecony do Ciebie

piątek, 13 lutego 2009

Wstecz dla równowagi



Posępny wiatr lampy świecą blado
płomień drży z zimna
daleko na niebie jaśniejąca smuga

Globus na swoim miejscu
jakby świat zatrzymał się w biegu
potrzeba chłodu by rozpalić w kominku
zima gromadzi - śmielsze rozmowy

Nasza melodia
głowa niczym wahadło metronomu
afronty prostują się
jak drzewa zrodzone nad urwiskiem

czwartek, 12 lutego 2009

W szalonym młyńcu


Trudno znieść miauczenie kota
pogodzić się z płaczem dziecka
gdy cienie zacieśniają krąg
a z nieba znika ostatni blask

Ból trzyma jak kły dzikiego zwierza
usta drętwieją od wymuszonych uśmiechów
ukradkiem liczę na palcach zdrowaśki

Nieprzerwanie trwa proces karcenia
miłość jest skomplikowanym wymysłem
inność potęguje ciekawość
jak drzwi które nie mają zamka

Mróz wyostrzył myśli jak sople
płatki śniegu pełne litości
trafiają do głuchych uszu

Przerażający spokój wiejskiego zmroku
kładzie się dookoła wyniosłych
jak rząd olbrzymów sosen
człowiek sam sobie jest wrogiem
bolesna ponad miarę rzeczywistość
czkawka ery o której chcę zapomnieć

środa, 11 lutego 2009

Tylko wzdycham



Na wzgórzu pod lasem surowa kaplica
i cmentarz nie całkiem ogrodzony
na niebie krzyż
jak jedna wielka tajemnica

szumią drzewa
kto pierwszy
kto pierwszy

Gałęzie bólem wykrzywione
jest wietrznie o szyby złoty deszcz dzwoni
zamarły druty stanęły pociągi
listonosz telegramów nie roznosi

kto pierwszy
kto pierwszy

Kostkę cukru posypię popiołem
list atramentem sympatycznym napiszę
jak zwykle spać się położę

Słońce
czy jutro będzie

Taki dzień


W kominku wesoło tańczy ogień
przytulne wnętrze
suto zastawiony stół
za oknem rozgwieżdżone niebo
popatrz to już
Sosna zapachem nęci duszą świecidełka
opłatek z Betlejem Wesołych Świąt
telefon milczy jak zaklęty
pogubiłam dzisiaj świat
Otaczają mnie gliniane anioły
mamią oczy serca nie
choć zapaliłam wszystkie światła
smutno
może na przyszły rok

Tak bywa

Zardzewiały drzewom twarze
zastygły ramiona
a ty śpisz listeczku
rumiany policzku
tak ciężko oddychasz

śnij
przepędzę czas

wkrótce
znowu zajaśniejesz
spodenki pochlapiesz
uśmiechy rozsypiesz

jeszcze ułożymy liści pełen dzban

Roziskrzona smuga


Pora martwa a oni tacy radośni
gwiazdy kto je zrozumie
Sekwana rozbija się z pluskiem

Ulepieni z innej gliny
nawet grypę przechodzą inaczej
Bóg ofiarował parę skrzydeł

Wiatr nauczył mnie śpiewać
rzeka płakać oduczyła
każdy muzyk wie kiedy uderzyć w kotły

Paryż przygarnie wszystko
jedynie cnota nie ma tam ołtarzy
lepszy diament ze skazą niż fałszywa perła

Kto wie czy jagnięta nie są okrutne
wobec traw

Piórkiem kolibra


jak odwieczny płacz i śmiech
szum fal co czaruje
spacerujące wierzby szukają cienia
i życie wciąż płata figle

może by za Twardowskim
udać się na księżyc
zabrać tylko pióro i kartkę
usłyszeć jak pękają lody
płonące wianki ujrzeć na barce

palcami poprawić włosy
puścić oko do gondoliera
pomieszkać tydzień
w tym ułudnym świecie
nim pojawi się twarz arlekina

Ni sen ni jawa


Po zimowym zmierzchu wiosenny poranek
niebo przepływa wzdłuż szyb
w naszym ogrodzie zakwitły hiacynty
biegnę boso krzycząc germinal

Wyobraźnia ogrzewa i daje życie
chcę wierzyć w ten bajkowy raj
spragniona zieleni jak astmatyk powietrza
słyszę jak trawa rośnie baju baj

Jezu widzisz moją duszę aż do samego dna
ból zasnął patrz jaki maleńki
pokonałam słabość swoich warg
słowa których nikt nie chciał słuchać

Mówię tylko przez sen
i tylko między szparami
odchodzę o nową zmarszczkę
starego doświadczenia

komu zapisać ten świat

Na przekór jesieni



Lazurowe niebo jak skrzydło sójki
lekka bryza rozwiewa włosy
muzyka lata skowronki
wysoko mewy zataczają kręgi

Ciało w złotych sylabach
kostium z pływającą grządką
woda i wodne oratorium
wiatr którego już się nie lękam

Rozeta równań w katedrze fizyki
wiosła rysują znaki na wodzie
radość wyrasta jak bezwonna maruna
letni dzień z tobą nad morzem

sobota, 7 lutego 2009

Możliwe niemożliwe


Nie raz widziałam łzy
i plecy przygarbione
wzdychałam głośno

życie nie może być tak okrutne

Żywe drzewo bez jednego liścia
tak niewiele ci trzeba
trochę ciepła

Opowiedziałeś mi rano sen
w południe wiosna przyszła

ja śnię
krzyczę na całą okolicę
zasłużyłeś wiem

ale zanieś świeże kwiaty ojcu


piątek, 6 lutego 2009

Krokiem legionisty


Kawałek drewna zasolony wodą
szare oczy wilka morskiego
okręty które już nie istnieją
latarnia zapala się w ostatniej chwili

Brzeg umocniony kamieniami
bezdomne słońce błądzi po niebie
listopad chłodem miota
kobieta chustką okryła głowę

Muszle ślimaków prawoskrętne
skarlałe sosny bez nadziei
rodzina mew trzyma ciepło
na brzegu skargi
z całego świata

Koniecznie z cytryną


Z liściem łopianu wróciłam z lasu
słońca w nim sporo i trochę miedzi
dziurawy lecz pamięci nie stracił
snuje ciekawe opowieści

o wiewiórce co robi zapasy
pająku co plecie trzy po trzy
biedronce co kropki zgubiła
i owocach których nikt nie cierpi

jak Indianie suszą korzenie
zbawiennym wpływie kocimiętki
łyżce oliwy przed zaśnięciem
na prawym boku koniecznie

zwyczajnie z ciekawości
zrobię doświadczenie
jeśli się uda

a niech was kamienie

Może tak może nie


Jeszcze tam drzemią
na dnie komody
moje czerwone szpilki
i ta sukienka
pachniał bez
pocałowałeś mnie w plecy

Był wiatr od morza
choć nie do końca
wiem skąd te dreszcze
i zachód słońca
mewy nad nami
głęboko zapadły w serce

Może od tego
słabość do czerwieni
i do korali
rozsypały się
w nocy

Tyle za nami
ładne to lustro
chyba się starzejemy

Drżącym głosem


Dostojeństwo milczącego lasu
wzniosłość nie często spotykana
do kaplicy młoda para spieszy
z porannym słońcem w oczach

Ulegle idą bez wymagań
trudno powiedzieć które piękniejsze
talenty są darem opatrzności
nadzieja wtłoczona między wersy

Nie ma kamienia tak chropowatego
którego by miłość nie oszlifowała

w pajęczej sieci serca

Radość że znowu jest ręka w rękę
w odświętnym płaszczu ramię
przy ramieniu
okna nocy i ranka otwarte
żadnych lodowatych ważek
nawet we śnie

czwartek, 5 lutego 2009

Drzazgi przeszłości

Zapomniane refreny szczęścia
obudzone jednym ruchem skrzydeł
bez litości mówisz - nienawidzę

uczucia można czasem oswoić
łzami nie nakręcisz nic prócz smutku

Wściekłość podaje ramię łagodności
w jednej ręce kwiat w drugiej kamień
ściska mi gardło
oczy zasłaniam rondem kapelusza

Kiedyś oderwę się od ziemi i naprawdę odfrunę
pozostawiając ulubiony szal i szminkę
moje płuca nie będą już śpiewały
pogubione słowa wyprostują labirynty myśli

Typ zaginionej rasy




Czasem mam wrażenie
że czytasz mi w myślach
irytuje mnie ta nieufność

opieram czoło na rękach
dębowy stół wciąż
w tym samym miejscu

widzę jak biegasz po łąkach
uczysz dzieci stawiać pierwsze literki
śmiejesz się z plamy atramentu
lniany obrus dawno
rozstał się z mereżką

Puste krzesła jeść nie wołają
uczucie już nie rzuca się w oczy
powszednim dniom brakuje mistyki

na spacerze pytasz
czy odróżnię rybołówkę
od śmieszki

Połączenie kurzu i perfum


Szare chmury zlewają się z morzem
wiatr siecze tysiącami kropel
latarnia jak sztuczne słońce
mogłabym pospać
ale serce jak sługa

Skórzane albumy
ze złoconymi napisami
uśmiechy do wysokości stropu
lata życia zamknięte
kocham i nienawidzę

Nocna lampka
z suszonych kasztanów
prace ręczne
bez knota jeszcze
czuję gorycz w ustach

Wstaje dzień
wybiegłaś nie pościeliwszy łóżka
wypracowanie aż roi się od błędów

środa, 4 lutego 2009

Pajęczyny nieba




cieszyć się czy płakać
powiedz sam - z wysoka lepiej widać
serce podzielić
pozostanie żal

jestem jak jamochłon - nasiąkłam ostatecznie
od wczoraj nowe życie ani jednej skargi
choćby całe morze przepłynęło

wyglądam za wiosną
miłość jak drzewo rośnie - na ruinie zielenieje

nie ma dzikich róż bez kolców
nieistotne w jakim ułożysz wazonie
ważne by nie był pęknięty

Niepewna i zamazana

Kto odpowiada za moje sny
deszcz słyszę
ty

miasta się walą
statki toną
ptak gubi piórko

kto pamięta
że Noe wysłał najpierw kruka

Niebo dźwiga ciężkie brzemię
fale są rzeczywiste
nie wiem czy to początek
czy ostatnie stadium

małe robaczki niczym sekundniki
akompaniament
zegar tyka poważnie

Nocne pisanie

Czy jest na świecie ktoś nie skrzywdzony
bezmiaru szczęśliwy - chyba nie

Nie można zdusić strachu tupiąc nogami
kolana drżą głos się łamie
rozgoryczenie wisi w powietrzu
coraz szerzej rozpościerając skrzydła

Zimny deszcz wzdycha jednostajnym pluskiem
zlewa się z tykaniem zegara
wszystko wokół niepotrzebne zmartwiałe

Gorzkie myśli pełzną jak skłębione chmury
kładą się ciężarem na sercu
płaczesz bezdźwięcznie słabnąc od łez

Mówisz
trafi się szczęście nie odmówię ale błagać nie będę
modlitwy zabiera zimny wiatr
tyle ludzi na świecie a każdy jęczy inaczej

Nie wiem


Wciąż szukam. Zajmują mnie sprawy
ważne i drugorzędne.
Śmieje się ze mnie poduszka,
gdy poprawiam ją pod twoją głową.

Całuję chleb podniesiony z ziemi,
krzyczę na usychające drzewa.
Skostniały świat zostawia ślady
na moim ciele.

Boli każdy ruch, każda myśl.
Tolerują mnie tylko ściany.
Ubieram się w zalecany spokój
i szorstką powagę.

Nie potrafię się żalić.
Zrozumiesz,
nim przestanę istnieć?

Nie przypadkiem

Dziś jeszcze czuję
szum tamtych fal
i spojrzenia niewinne
spalone ciało
dotyk rąk
to tak dziecinnie proste

Lekko przez palce przesypuję
wspomnienia bliższe i dalsze
o tamtej plaży
i brzegu

Słońce tak mocno świeci

Patrzę w twe oczy zakurzone
pajęczą siecią spowite
szukam zaklęcia
by na nowo
móc odnaleźć
w nich życie

Po śladach

Ostre kamienie pod stopami
i piasek w oczach
czujesz

To nie morze jest winne
widocznie tak ma być

W zmarszczonym zwierciadle
sam na sam

Może ból ten fala zabierze
tak trudno iść pod wiatr

ile razy zapłaczesz

osuszy łzy

Bywa i Tak


Na brzegu zamyślony ślimak
waha się między wodą a lądem
milczę
myśli fala kołysze
chmury wiedzą co chcę powiedzieć

W oddali ślepe głosy wiatru
sieci schną na węgorze
mewy krzykiem radość przynoszą
za plecami drzewa w zimowej szacie

Istnieje morski brzeg
w każdej duszy
morze upachnione miriadami
pęka powoli pławi się nie tonie
nieokreślony stan zgryzoty


Serce i ręka
każde sobie pisze na piasku

Pogubione światy



Czasem zapuszczam się aż za urwisko
to niebezpieczne
wiem

Rozpłaszczam glony
pozdrawiam rybitwy
zapadam się
pozostając na wierzchu

Drzewa wyrwane z korzeniami
zjadacze chleba o ciemnych oczach
nieodgadnione twarze

Grzbiety złamane bez piany

Niechcący ranię muszelki
dzieje się to co winno się dziać
czas ucieka razem z chmurami
bezkresna muzyka fal


Morze wciąż takie niespokojne
szkoda że nie mam nic dla łabędzi
 

Designed by Simply Fabulous Blogger Templates Tested by Blogger Templates